Archive for lipca 2013

057. "Kocham Nowy Jork" - Isabelle Lafléche

Tytuł: Kocham Nowy Jork
Tytuł oryginału: J'adore New York
Autor: Isabelle Lafléche
Seria/cykl: --
Data premiery: 4 lipca 2013
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 338



Trzydziestokilkuletnia Catherine jest bardzo ambitną, zabawną i żywiołową prawniczką. Kiedy otrzymuje propozycję pracy w nowojorskiej centrali wie, że właśnie w tej chwili otwierają się drzwi do wielkiej kariery. Marzenie o cudownej pracy i możliwości dotarcia do najwyższego szczebla w hierarchii firmy szybko zamieniają się w koszmar. Okazuje się bowiem, że kancelaria w Nowym Jorku w niczym nie przypomina paryskiej firmy. Prawniczka musi zmierzyć się z zazdrością kolegów z pracy, opryskliwością wyżej ustawionych pracowników i z morderczym tempem pracy. Jak pośród męczącej bieganiny po kancelarii i siedzeniu do późna w pracy znaleźć czas na zakupy i zwiedzenie Manhattanu? Czy Catherine będzie miała szansę rozwinąć skrzydła w nowojorskiej kancelarii? A może spotka ją prawdziwa miłość?



W kancelariach prawnych pracują dwa rodzaje ludzi: ci, którzy cierpią na wrzody żołądka, i ci, którzy je powodują.

(str. 156)



Na rynku wydawniczym coraz częściej pojawiają się lektury o podobnej tematyce – nowe środowisko, nowe zasady i potrzeba przystosowania się do nich przedstawione w różnych sytuacjach. Jeszcze częściej podobne książki opowiadają o kobietach, które nigdy nie spotkały swojej prawdziwej miłości i oto nadchodzi czas na uczucie, w tle z morderczą pracą, sekretami i innymi „dodatkami”. Widząc zapowiedź Kocham Nowy Jork  pomyślałam: czemu nie? Byłam bardzo ciekawa, jak Paryżanka ze świetnym gustem i miłością do wydawania pieniędzy na ubrania oraz perfumy poradzi sobie w ogromnej kancelarii pełnej ludzi dążących do tego samego celu, co ona.

Zacznę może od początku. W pierwszym rozdziale spotykamy się z kancelarią, a co za
Źródło
tym idzie – atmosferą panującą w firmie. Pani Lafléche świetnie odzwierciedliła uczucia pracowników i klimat Nowego Jorku za szybami potężnego wieżowca Edwards & White. Wśród tłumu prawników spotykamy Catherine. Co o niej pomyślałam na początku? Na pewno, że ta kobieta jest gotowa na wszystko – nawet na podróż samolotem bez walizki, a jedynie z torebką i flakonikiem perfum. W Catherine drzemie ogromna siła, która pozwala jej pracować przez długie godziny i – co było naprawdę dziwne, biorąc pod uwagę jej kolegów – cieszyć się z tylu zleceń i zadań, w dodatku jest sprytna i dzięki temu z klasą wybrnęła z kilku nieprzyjemnych starć z koleżankami. Wyraźnie widać, że autorka chciała zrobić z głównej bohaterki silną kobietę, której do szczęścia nie potrzeba mężczyzny i świetnie jej się to udało. Jedyną rzeczą, którą naprawdę przeszkadzała mi w postaci Catherine, to takie dziwne podejście do miłości: jest albo nie ma – jeżeli jest, to dobrze, jeżeli nie, to też dobrze. Trochę denerwowało mnie również to, że zbyt wiele czasu poświęcała pracy, zaniedbując swoje życie prywatne i pozbawiając się chwili relaksu.

Pozostali bohaterowie nie zostali nakreśleni zbyt wyraźnie. Co prawda u wielu z nich mogłabym wymienić jakieś szczególne cechy charakteru, czyniące ich tymi, którymi byli, lecz nie poznałam żadnej postaci tak dobrzej jak Catherine. Stanowili dodatek do szalonego życia prawniczki Lambert. Nie uważam tego za jakiś wielki minus lub ujmę dla Kocham Nowy Jork – sam charakter Catherine dostarcza dużo zabawy i uśmiechu, lecz większy wkład w drugoplanowych bohaterów byłby mile widziany.

Pani Lafléche, tak jak wspomniałam na początku recenzji, idealnie odzwierciedliła atmosferę w firmie. Hm… długo nie wytrzymałabym tam. Wyobraźcie sobie mrowisko – ten obraz miałam przed oczami. Wszyscy gdzieś biegają, wychodzą na spotkania, dzwonią, odbierają telefony, odpisują na maile, spieszą się na konferencje… Straszne, prawda? A może raczej trochę przerażające. Autorka wiedziała jak stworzyć taką atmosferę i wiedziała również w jaki sposób utrzymać ją do samego końca, co dodało książce mnóstwo uroku i pomogło zrozumieć czytelnikowi sytuację Catherine.



Jak mawiał mój ojciec, lepiej milczeć, ryzykując, że inni wezmą cię za głupka, niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości.

(str. 105)



Miejsce akcji – głośny Nowy Jork – to idealny wybór. Miasto, które nigdy nie śpi,
Źródło
stworzyło z główną bohaterką niezły duet. Czasami nawet miałam wrażenie, że Catherine w ogóle nie pasuje do Paryża, lecz bardziej do Nowego Jorku i sklepów z markową odzieżą.

Akcja gna do przodu. Co prawda nie pojawiają się tutaj momenty mrożące krew w żyłach, ale na każdej stronie przewijają się intrygi zazdrosnych koleżanek z pracy, plotki, sekrety, nowe zadania i oszustwa, wobec czego ciągle coś się dzieje. Przy Kocham Nowy Jork trudno jest się nudzić. Można poznać smak morderczej pracy oraz być świadkiem naprawdę podłych żartów.

Niezwykle lekki styl autorki pozwala na szybkie, wręcz błyskawiczne czytanie, a francuskie zwroty przypominają o pochodzeniu Catherine i o tym, że nawet jeśli pochłania ją praca i podziwianie Nowego Jorku, to i tak wciąż jest Francuzką i trudno jest jej zapomnieć o Paryżu. Mnie osobiście francuskie przekleństwa rozśmieszały i sprawiały, że chętniej zagłębiałam się w świat Catherine.

To, co tak naprawdę przeszkadzało mi w Kocham Nowy Jork, to pozbawione emocji opisy. Pani Lafléche (czy też Catherine jako narratorka) opowiadało to tak trochę… od niechcenia, bez żadnych szczegółów i uczucia, jak gdyby wątek miłosny nie był niczym ważnym, a zemsta na sekretarkach zwykłą zabawą. Myślę, że właśnie na tym Kocham Nowy Jork traci tak dużo w oczach czytelnika. Naprawdę byłam ciekawa wielu rzeczy, tymczasem autorka opowiedziała o nich tak, jakby nie robiło to na niej wrażenia, i mówiła dalej o losach Catherine. Niemniej jednak ogromną zaletą Kocham Nowy Jork jest to, że w powieści dzieje się tak wiele rzeczy.



Problem z wyścigiem szczurów jest taki, że nawet jak wygrasz, nadal jesteś szczurem.

(str. 340)



Podsumowując:

Podbój Nowego Jorku i kancelarii w wykonaniu Catherine to niezła zabawa, a przy okazji lekcja postępowania fair. Nigdy nie spotkałam tak zabawnej, pełnej energii, odwagi, sprytu i siły ambitnej prawniczki, której bardzo zależy na pracy. Po lekturze powieści pani Lafléche wiem jedno – nigdy nie chciałabym wylądować na miejscu Catherine i oddawać pracy swoje całe życie. Barwna, pełna śmiechu powieść o przygodach Catherine to idealny „umilacz” czasu na długie wieczory. Jestem ciekawa kolejnej odsłony jej zwariowanego życia w Kocham Paryż.

Świetna zabawa gwarantowana! Polecam!

7/10

Za możliwość poznania zwariowanego świata Catherine serdecznie dziękuję Wydawnictwu Literackiemu



056. "Zbuntowany książę" - Celine Kiernan

Tytuł: Zbuntowany książę
Tytuł oryginału: The Rebel Prince
Autor: Celine Kiernan
Seria/cykl: Trylogia Moorehawke tom 3
Data premiery: 22 lutego 2012
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Liczba stron: 421


Po długiej rozłące nadchodzi czas na spotkanie – Razi wraz z Wynter, Christopherem i Merronami dociera do obozu swojego brata, księcia Alberona. Chociaż oboje nie widzieli się przez lata, a radości na widok rodzeństwa nie ma końca, oboje są do siebie sceptycznie nastawieni. Alberon nie wierzy w dyplomację Raziego, ale mimo to przedstawia mu jego plany, pomysły, a na samym końcu wynalazek króla i Lorcana – Krwawą Maszynę. Pewny swoich decyzji Alberon nie chce wysłuchiwać rad swojego brata, zaś Razi wie, że Krwawa Maszyna może zniszczyć wszystko, co do tej pory stworzył ich ojciec. Wynter staje po stronie Alberona przekonana jego argumentami, nawet wtedy, gdy okazuje się, że sprzymierzeńcami młodego księcia są Wilkołaki, a wraz z ich przybyciem do obozu Alberona zostają uwolnione duchy przeszłości.

Pewnego lutowego dnia swoje serce oddałam jednej, z pozoru małej, niczym nie wyróżniającej się spośród tłumu innych powieści książce – Zatrutemu tronowi. Za pomocą książkowej magii zostałam wciągnięta do świata Wynter, Christophera i Raziego, w którym życie nie było łatwe i usłane różami, ale który mocno pokochałam. Czułam, że stałam się jego częścią. Radość z przynależenia do średniowiecznej rzeczywistości trwała przez drugi tom – Królestwo cieni – i ciągnąć miała się przez trzeci, aż do samego… końca. Dopiero pod koniec Zbuntowanego księcia uświadomiłam sobie, że naprawdę muszę rozstać się z cudownymi bohaterami, jedynym w swoim rodzaju miejscem akcji i mrocznymi sekretami królestwa Jonathona.

Trzeba znać swoje miejsce w szeregu
(str. 76)

Początek pełen akcji sprawił, że natychmiast znalazłam się w domu – bo tak mogę nazwać towarzystwo Wynter i jej przyjaciół. Piękne ubrane w słowa opisy utworzyły w mojej głowie niesamowity, realistyczny obraz sytuacji, w której znaleźli się wszyscy podróżni. Mocny pierwszy rozdział otwiera drzwi do kolejnych mrożących krew w żyłach sytuacji.
Źródło
Natychmiast po rozpoczęciu przygody ze Zbuntowanym księciem zauważyłam pewną różnicę w zachowaniu Wynter. W porównaniu z pierwszą częścią i jej postawą w Zatrutym tronie odniosłam wrażenie, że główna bohaterka bardzo wydoroślała. Momentami nawet mnie zaskakiwała swoją stanowczością i niezłomnością. Potrafiła przekonać trzech mężczyzn do swojego pomysłu, lecz również umiała odpowiednio zachować się w towarzystwie księcia i króla, nie zapominając o dworskiej etykiecie. Wynter zawsze będzie dla mnie najdzielniejszą i najbystrzejszą nastoletnią bohaterką, z którą miałam przyjemność się spotkać. Biję pokłony przed autorką za wykreowanie tak cudownej, dojrzałej i inteligentnej postaci gotowej poświęcić wszystko dla bliskich i ukochanych osób.
Z kolei Christopher… Nad tą postacią mogłabym rozpływać się całymi dniami. W Zbuntowanym księciu pani Kiernan świetnie przedstawiła jego ciemną stronę, nad którą czasami nie potrafił zapanować, lecz nawet pomimo tej niechcianej maski wciąż był dla mnie tym samym czułym, opiekuńczym i kochającym chłopcem z Zatrutego tronu. Na pozytywny wizerunek Christophera wpływa również jego podejście do Wynter, która stała się dla niego całym światem.
Chylę czoła autorce za pozostałych bohaterów. Razi… hm… Razi na moich oczach stał się prawdziwym mężczyzną. O ile w poprzednim tomie pozwalał sobie na odrobinę zabawy i uśmiechu, tak w tym całkowicie przejął się sytuacją królestwa i jego brata, co sprawiło, że musiał stanąć przed trudnymi decyzjami. Nieraz czułam, że Razi mógłby być moim starszym bratem. Pani Kiernan żadnego z bohaterów nie chciała idealizować, dlatego wyszli jej oni tak… naturalnie. U Raziego pokochałam zagubienie, które często go dopadało. Sólmundr zdobył moją sympatię postawą wobec Christopehera; tym, że uważał go za swojego syna i był odpowiedzialny za jego bezpieczeństwo. Hallvor urzekła mnie tym, iż zawsze była obok potrzebujących ją osób, zaś Alberon bardzo mnie zaskoczył. Autorka idealnie (za pomocą jakiejś magicznej różdżki lub wyjątkowo dobrych zaklęć) przedstawiła jego charakter. Wcześniej żaden czytelnik nie miał okazji spotkać się z bratem Raziego, lecz teraz w drugiej części, kiedy bracia są w jednym obozie, można dostrzec mnóstwo cech charakteru Alberona. Przede wszystkim największym zaskoczeniem był dla mnie jego temperament! Przyzwyczaiłam się do spokoju Raziego i nigdy nie spodziewałabym się tego, że Alberon może być jego przeciwieństwem. Wybuchowość księcia okazała się czymś nowym, innym i (posłużę się kolokwializmem) „totalnie odjechanym”. Niesamowite również było to, że po wybuchu gniewu tak szybko potrafił opanować nerwy. Och… Pani Kiernan stała się dla mnie mistrzem w kreowaniu postaci.
Świetnym dodatkiem do całokształtu okazały się przebiegłość i spryt Merronów. Rewelacyjnie naszkicowane różnice między ludem Merronów a Południowcami dodawały kolorów powieści.

Czasem stając z boku, widzi się więcej
(str. 79)

Akcja niewątpliwie jest atutem Zbuntowanego księcia. Chociaż nie było jej aż tak
Źródło
wiele, to jednak jakość zrobiła swoje. Za sprawą pięknych opisów i cudownego języka pani Kiernan, autorka tworzyła w mojej głowie niesamowite, jedyne w swoim rodzaju sceny walk, zazdrości, zemsty i miłości. Nienawiść, którą młody hadryjczyk darzył Wilkołaków, miłość między Christopherem a Wynter lub spotkanie braci – emocje bohaterów w tym sytuacjach świetnie dało się poczuć dzięki językowi autorki: żadnych trudnych zwrotów, średniowiecznych słów, archaizacji języka itp. Jeżeli jakakolwiek powieść pani Kiernan zostanie jeszcze wydana w Polsce, w pierwszej kolejności po nią sięgnę i znów pozwolę uwieść się jej magii lekkiego pióra.
Mroczny klimat, którego zabrakło mi w Królestwie cieni na szczęście teraz się pojawił, co pozytywnie wpłynęło na ocenę trzeciego tomu. Żałowałam jedynie tego, że było go tak niewiele w porównaniu z Zatrutym tronem, w którym stał się on znakiem rozpoznawczym Trylogii Moorehawke. Mimo to cieszę się, że mrożące krew w żyłach sceny z duchami znalazły się między stronami Zbuntowanego księcia.
Punkt kulminacyjny to moment, w którym moje nerwy zostały wystawione na ciężką próbę. Ostatnie strony sprawiły, że na zmianę cieszyłam się, płakałam, niedowierzałam i wściekałam się. Mocny koniec to podsumowanie wszystkich trzech części, tak jakby połączenie wszystkich zakończeń trylogii i stworzenie jednego, wielkiego, pełnego emocji punktu kulminacyjnego. Czytając go nie potrafiłam usiedzieć w miejscu, a rzeczywistość zostawiłam daleko za sobą. W tamtej chwili istniał tylko bardzo niebezpieczny, pełen wyrzeczeń i trudów świat Wynter.
Samo zwieńczenie Trylogii Moorehawke było idealne. Właśnie tak wyobrażałam sobie ostatnie chwile z Wynter i Christopherem, które niestety musiały kiedyś nadejść (a tak bardzo tego nie chciałam…)

W życiu rzadko można szybko wymierzyć sprawiedliwość.
(str. 190)

Od tej pory nazwisko pani Celine zawsze będę kojarzyć tylko i wyłącznie z Trylogią Moorehawke. Jej powieści pozostawiły w mojej duszy ogromny ślad i paskudnego kaca książkowego. Przygody Wynter były dla mnie czymś nowym i niepowtarzalnym – czymś, co już więcej się nie zdarzy. Mam ogromny sentyment do tych trzech powieści. To niesamowite, jak bardzo można oczarować czytelnika swoją twórczością. Christopher, Wynter i Razi na zawsze pozostaną dla mnie paczką przyjaciół gotowych oddać za siebie życie, Alberona kojarzyć będę z wielkimi rewolucjami, a Merronów z innym światem. Chciałabym wymyślić jakąś filozoficzną myśl ukazującą moje uczucia po zakończeniu Zbuntowanego księcia, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Chyba najprostszym i najlepszym rozwiązaniem będzie, jeśli powiem, że Ci, którzy jeszcze nie przeczytali Zatrutego tronu powinni jak najszybciej to zrobić. Poznacie siłę przyjaźni, moc miłości, prawdziwy strach o najbliższych, smak rozstania i dowiecie się, jak łatwo można przebaczyć nawet najgorsze rzeczy. Trylogia Moorehawke pokazuje inną rzeczywistość i jeżeli jesteście odważni oraz rządni przygód – koniecznie sięgnijcie po pierwszą część. Nie zawiedziecie się.

Tak więc… Wynter, Christopherze, Razi, Alberonie, Jonathonie, Lorcanie, drodzy Merroni – żegnajcie! Jeszcze nieraz do was powrócę!

8/10

Za możliwość spotkania wspaniałych bohaterów i przeżycia z nimi jedynych w swoim rodzaju chwil dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat 

Trylogia Moorehawke:


Zatruty tron | Królestwo cieni | Zbuntowany książę


055. "Wakacyjne przyjaciółki" - Luanne Rice

Tytuł: Wakacyjne przyjaciółki
Tytuł oryginału: Beach girls
Autor: Luanne Rice
Seria/cykl: --
Data premiery: 28 maja 2008
Wydawnictwo: Książnica
Liczba stron: 320

Byłyśmy tylko my trzy i reszta świata.
(str. 24)

Wakacyjne przyjaciółki – Stevie, Madelaine oraz Emma – miały istnieć dzisiaj, jutro i do końca świata, ale czas i tragiczna śmierć jednej z nich sprawiły, że ich drogi rozeszły się w różne strony, a wspomnienia słonecznych wakacji na cyplu Hubbarda pozostały jedynie marną przepustką do dzieciństwa i tamtych chwil.
Teraz, rok po śmierci Emmy, jej mąż wraz z dziewięcioletnią córką Nell wraca na cypel, aby odetchnąć od pracy i móc poczuć obecność zmarłej żony w miejscu, w którym się poznali. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że Nell na poważnie wzięła do serca historie cioci Madelaine o wakacyjnych przyjaciółkach i chce odnaleźć tą ostatnią. Mężczyzna wie, że Nell nie odpuści, gdyż Stevie jest ostatnią osobą, która najlepiej znała jej matkę i może opowiedzieć o niej dziewczynce. Jeśli tylko uwierzą w magię lata oraz niesamowitą siłę przeszłości, życie każdego z nich może zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni.

Rodziny się nie wybiera, ale przyjaciół tak.
(str. 53)

Czytając opis Wakacyjnych przyjaciółek nie do końca wiedziałam, czego mogę spodziewać się po tej lekturze. Zrozumiałam tylko tyle, że opowiada ona losy trzech dziewcząt, które połączyła wakacyjna przyjaźń, aż w końcu czas rozdzielił je i poprowadził w różne strony. Nie miałam też pojęcia, czego mogę spodziewać się po mężu zmarłej Emmy i jej córce, a w dodatku po co do wszystkiego miała zostać wykorzystana Stevie. A może to okładka zrobiła swoje? Pomimo mieszanych uczuć zaryzykowałam i sięgnęłam po powieść
Źródło
pani Luanne Rice. Gdzieś pomiędzy argumentami przeciw jej dziełu tlił się płomyczek nadziei.
Historię wakacyjnych przyjaciółek rozpoczyna wspomnienie z 1976 roku, kiedy to Stevie, Emma i Madelaine przysięgły sobie, iż na zawsze pozostaną przyjaciółkami. Już sam początek mówi nam dużo o trzech głównych bohaterkach. Stevie była wrażliwą artystką, która potrafiła wszędzie dostrzec piękno, a swoje myśli i niewypowiedziane słowa przelewała na płótno. Madelaine była dla mnie sporą zagadką, gdyż nie miała żadnych szczególnych cech charakteru. Wydawało mi się, że z całej paczki jest tą najbardziej uśmiechniętą i gotową na każde wyzwanie przyjaciółką. Z kolei Emma potrafiła zawrócić w głowie każdemu chłopakowi, lubiła rozmawiać o chłopcach, korzystała z życia oraz jego uroków, a także pełniła rolę przywódczyni. Pierwsze słowa Emmy sprawiły, że w mojej głowie zaświeciła się czerwona lampka, która kazała mi mocniej przyjrzeć się tej postaci, gdyż jej specyficzny charakter oraz styl bycia mogą mieć większe znaczenie dla powieści.
O ile jeden wakacyjny dzień zrobił na mnie duże wrażenie, tak pierwszy rozdział niezbyt zachęcił mnie do lektury. Czytając pierwsze zdanie poczułam bezsilność, a cała nadzieja na ciekawą lekturę prawie zgasła. Wyobraziłam sobie, że Nell będzie nastoletnią panną, która chce dowiedzieć się więcej o swojej zmarłej mamie i usłyszeć zabawne historie z ust najlepszej przyjaciółki Emmy, tymczasem okazało się, że Nell ma zaledwie dziewięć lat. Natychmiast pomyślałam „I co ciekawego może przydarzyć się jakiejś dziewięciolatce?”. Z mojej strony taka reakcja była bardzo głupia, bo po kolejnych kilku stronach powieść pani Rice po prostu wciąga do swojego świata.

Stevie, na świat można patrzeć na dwa sposoby: wierzyć, że nie ma żadnej magii, albo że jest w każdej najdrobniejszej rzeczy.
(str. 81)

Największym plusem Wakacyjnych przyjaciółek jest kreacja bohaterów. Wyżej wymienione postaci cechowało to, że każda była inna i pomimo różnych charakterów bardzo lubiły swoje towarzystwo i nie wyobrażały sobie świata bez siebie nawzajem. Był to klasyczny
Źródło
przykład ogromnej przyjaźni gotowej pokonać wszelkie przeciwności. Oprócz nich na szczególną uwagę zasługuje Jack – mąż Emmy i ojciec Nell. Polubiłam go za słabość do córki i za jego ojcowską miłość oraz za to, że tak bardzo poświęcał się dla Nell. Rozumiałam jego sytuację i strach o dziecko, bo niełatwo jest w pojedynkę wychować córkę, tym bardziej, że Nell wciąż nie mogła otrząsnąć się po śmierci Emmy. Sama Nell również zrobiła na mnie wrażenie swoją inteligencją i umiejętnością wpływania na decyzje ojca. Tak naprawdę to dzięki niej losy bohaterów pobiegły tym, a nie innym torem (i chwała jej za to!). Na pytanie „I co ciekawego może przydarzyć się jakiejś dziewięciolatce?” odpowiadam – dużo.
Samo miejsce akcji przypadło mi do gustu i nadało niesamowitego, niepowtarzalnego klimatu powieści pani Rice. Cypel Hubbarda , a co za tym idzie – morze, piasek oraz jedyny w swoim rodzaju dom Stevie, świetnie spełnił swoją rolę, stając się miejscem pełnym wspomnień. Nie wyobrażam sobie wakacyjnych przyjaciółek w innym mieście lub na innej plaży.

Kiedy doszła do drewnianej kładki, pomyślała o ojcu. Zarabiał na życie budowaniem mostów. W Szkocji też będzie je budować. Cały świat wypełni się jego mostami, lecz jeżeli sam nie będzie po nich chodził, by dotrzeć do ludzi, których kocha, to jaki z nich pożytek?
(str. 239)

To, co najbardziej urzekło mnie w czasie czytania Wakacyjnych przyjaciółek, to bardzo dojrzała miłość między Jackiem a Stevie. Zastanawiałam się, czy coś z tego wyniknie, a jeśli tak, to na czym będzie się to opierać. Tymczasem doświadczenia tych dwóch bohaterów sprawiły, że podeszli do siebie ostrożnie i powoli. Ich uczucie nie funkcjonowało na zasadzie „najpierw seks, a później pomyślimy co dalej robić”, lecz zostało zbudowane na pytaniach i odpowiedziach oraz bezpieczeństwie Nell, którą oboje bardzo kochali. Zarówno Stevie jak i Jack wiedzieli, czym są wzloty i upadki, wobec tego byli do nich przygotowani.
Kolejnym plusem Wakacyjnych przyjaciółek jest prosty, choć lekko literacki i wyniosły, język autorki oraz bardzo przyjemny, lekki styl, który wciąga i nie pozwala oderwać się od lektury. To zadziwiające, że pani Rice w tak prosty sposób potrafiła ująć mnóstwo trudnych dla bohaterów wyznań, słów oraz prawd. W tym miejscu stawiam dużego plusa.

Miłość nie jest surowa. To najłatwiejsza rzecz na świecie. Za to pokłady wątpliwości, strachu i oczekiwania sprawiają, że staje się skomplikowana.
(str. 269)

Podsumowując:

Przy Wakacyjnych przyjaciółkach bardzo miło spędziłam trzy dni i w ogóle nie żałuję swojego wyboru. Powieść pani Rice bogata jest w mnóstwo morałów, złotych myśli i bardzo ważnych przesłań. Sekrety Emmy, reakcja Madelaine, świat Stevie i sytuacja Jacka zmusiły mnie do pewnych przemyśleń, a sam punkt kulminacyjny był cudownym zwieńczeniem wakacyjnej przyjaźni. Czy polecam? Jak najbardziej. Dla tych, którzy lubią podobne lektury – lekkie, mówiące o życiu, miłości, problemach i przyjaźni – będzie to idealnie spędzony czas, a nieprzekonanych do tej pozycji mimo wszystko zachęcam. A nuż historia wakacyjnych przyjaciółek pozostanie w Waszych głowach przez długi czas.

8/10

Za możliwość poznania wzruszającej historii wakacyjnych przyjaciółek dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat

054. "Aż gniew twój przeminie" - Åsa Larsson

Tytuł: Aż gniew twój przeminie
Tytuł oryginału: Till dess din vrede upphör
Autor: Åsa Larsson
Seria/cykl: Rebeka Martinsson tom 4
Data premiery: maj 2012
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 352

 Dla Wilmy i Simona miała to być przygoda. Skończyła się śmiercią.
Zakochana para na wieść, że na dnie jeziora leży wrak samolotu, pragnie ujrzeć go na własne oczy. Nieczęsto można spotkać takie rzeczy. Wiedzą, że z wrakiem wiążą się jakieś tajemnice i historia, dlatego postanawiają zanurkować. Nie mają pojęcia, iż ktoś nie chce, aby węszyli w samolocie z czasów II wojny światowej. Nic nie może przerwać szczęścia nastolatków. Wilma i Simon zachwycają się pięknem upiornej maszyny.
Kilka miesięcy później z rzeki zostaje wyłowione ciało dziewczyny. Wszyscy podejrzewają, że ona i jej chłopak zginęli na wskutek nieszczęśliwego wypadku. Jednak prokurator Rebeka Martinsson wie, że tak nie było – mówi jej to sama Wilma, która ukazuje się Rebece w śnie i mówi, że zginęła w jeziorze. Oględziny ciała dziewczyny potwierdzają taką możliwość. Prokurator wraz z policjantką Anną Marią Mellą rozpoczyna śledztwo. Sprawy komplikują się, gdy w tajemniczych okolicznościach ginie jedyny świadek…

Akceptujemy zmianę i już. A jeśli akceptujemy, to nam się wydaje, że nie mamy prawda nad tym boleć.
(str. 218)

Czy patrząc na okładkę słyszycie głośne „Weź mnie! Weź mnie!”? Czy czytając tytuł nie odczuwacie nutki tajemniczości i… strachu? Czy zapoznawszy się z opisem nie czujecie głęboko w duszy obietnicy cudownej, niebezpiecznej przygody? Właśnie te trzy rzeczy
Źródło
podziałały na mnie w takim stopniu, że nie mogłam przejść obok tej pozycji obojętnie. Z twórczością pani Åsy Larsson spotkałam się już wcześniej czytając W ofierze Molochowi. Tam też mogłam poznać prokuratorkę Rebekę Martinsson oraz Annę Marię Mellę z jej zespołem. Opis bardzo zachęcał, lecz opinie czytelników nie za bardzo – mimo to z niecierpliwością czekałam na Aż gniew twój przeminie i kiedy otrzymałam książkę pozwoliłam, aby pani Larsson wciągnęła mnie w kolejną zagadkę.
Do historii Wilmy i Simona wprowadza nas cholernie dobry pierwszy rozdział – chociaż powinnam nazwać go prologiem. Pani Larsson przedstawia tam okoliczności śmierci dwójki nastolatków z perspektywy Wilmy. Początek bardzo mnie zachwycił. Literacki język autorki i krótkie zdania przepełnione emocjami zrobiły swoje i sprawiły, że chciałam wiedzieć więcej na temat tego strasznego wydarzenia.
Autorka nie traciła czasu na rozwój zdarzeń. Wieść o odnalezieniu ciała Wilmy spotyka się z zainteresowaniem policjantów zaraz po prologu. Natychmiast rozpoczyna się śledztwo pełne pytań i wątpliwości. Bardzo mi się to spodobało. Nie trzeba czekać, aż informacja dotrze do wszystkich, zostanie przyjęta i tak dalej – pani Larsson od razu przechodzi do sedna sprawy: jest sekcja zwłok, jest krążenie z pytaniami wśród znajomych i rodziny, są również pierwsze podejrzenia. Jak dla mnie było świetnie – zero miejsce na nudę.
Miło było znów spotkać się z panią Martinsson, Mellą i jej zespołem. Kreacja bohaterów szczególnie zasługuje na uwagę, ponieważ wyszła autorce bardzo dobrze, jeśli nie perfekcyjnie. Każda z postaci miała inny charakter oraz wyraźnie ukazane wady i zalety, żadnego powielania osobowości czy sztuczności. Rebeka Martinsson to przykład człowieka zorganizowanego, spokojnego i mądrego, zaś Anna Maria Mella to jej zupełne przeciwieństwo. Sven Erik Stålancke w tej części stał się moim ulubionym bohaterem, który zrobił na mnie duże wrażenie we wcześniejszym dziele pani Larsson. Ważne jest również rodzeństwo Krekulów – Hjalmar i Tore. Gdybym dwóch podobnych typków spotkała na ulicy, wolałabym się schować w pierwszej lepszej kryjówce. Autorka idealnie oddała władczość młodszego brata oraz żal, bezradność i zrezygnowanie starszego, przybliżając nam ich dzieciństwo u boku ojca tyrana i ślepej na krzywdę dzieci matki. Bracia Krekula to postrach małej mieściny, a plotki o całej rodzinie to nie do końca same kłamstwa.

Wszystko, co musimy wiedzieć o człowieku, jest w jego oczach”.
(str. 257)

W Aż gniew twój przeminie autorka przedstawia nam powody kierujące mordercą na podstawie wydarzeń z przeszłości – w tym wypadku pewne sytuacje wpływające na taki los Wilmy i Simona sięgają aż do II wojny światowej. Zagłębiając się we wspomnienia postaci czułam swego rodzaju smutek i wyrzuty sumienia, ponieważ zrobili coś, co tak naprawdę nigdy nie powinno mieć miejsca. Opowieść o Axelu i Duńczykach szczególnie mnie wzruszyła oraz miała bardzo ważne przesłanie – pieniądze nie naprawią wszystkiego, a wina zawsze będzie odzywać się w naszej pamięci.
Kolejną zaletą Aż gniew twój przeminie jest wielowątkowość. Dodatkowych wątków jest tylko kilka, ale są świetnie dopracowane i przepełnione emocjami. Współczucie dla Hjalmara mieszało się z gniewem na jego brata i rodziców. Świat widziany oczami Wilmy również wypadł ciekawie, bo nieczęsto w kryminałach zdarza się, abyśmy poznawali myśli ducha. Relacje nastolatki dodały tego „czegoś” lekturze i wzbogaciły ją.
Źródło
W czytaniu nie przeszkadzał mi nawet fakt, że od samego początku wiedziałam kto jest mordercą. O wiele bardziej fascynuje sam przebieg okrywania prawdy i dopasowywania elementów układanki, a także poznawanie fragmentów przeszłości bohaterów, mających ogromny wpływ na teraźniejszość. Sam koniec nie jest ogromnym zaskoczeniem – mogłam powiedzieć, że jest czymś w rodzaju morału. Mówi, aby nie dać się zmanipulować i nie pozwolić, aby ktoś odebrał nam marzenia. 
Jedyną rzeczą, która przeszkadzała mi w czytaniu Aż gniew twój przeminie to zmiany narracji. Wilma opowiadała nam o sobie w pierwszej osobie, w czasie… no właśnie, w jakim czasie? Na początku przeszłym, a później w teraźniejszym. W pewnym momencie poznajemy też chwile grozy we wraku z punktu widzenia Simona, który pokazywał nam swoją śmierć w trzeciej osobie w czasie teraźniejszym. Następnie przechodzimy do Rebeki, która prowadzi nas przez Kirunę w trzecioosobowej narracji w czasie teraźniejszym po to, aby przy spotkaniu z Anną Marią Mellą zamienić go na przeszły. O fragmenty z dzieciństwa braci i z młodości ich matki się nie czepiam – w czasie teraźniejszym brzmiały świetnie i nie zamieniłabym ich na przeszły, ale po co ta cała wariacja z czasami podczas śledztwa? Na dobrą sprawę nie czuć tego tak bardzo. Czasami byłam zła, że autorka nie może zdecydować się na jedną opcję, lecz można się do tego przyzwyczaić – ba, w połowie książki w ogóle o tym zapomniałam i nie robiło mi to żadnej różnicy.

(…) kiedy przypominamy sobie sytuacje, w których byliśmy smutni, automatycznie czujemy, jak ten smutek powraca. A kiedy wspominamu radosne sytuacje, na samą myśl o nich ogarnia nas radość. Jednak na wspomnienie sytuacji, w której czuliśmy lęk, nie jesteśmy w stanie przeżyć tego lęku jeszcze raz. Jak gdyby mózg odmawiał współpracy. Można tylko pamiętać, że było tak, a nie inaczej. Ale nie można odczuć tego co wtedy.
(str. 258)

Podsumowując:
Było świetnie! Punkt kulminacyjny wypadł naprawdę rewelacyjnie, bohaterowie zostali świetnie wykreowani, historia Hjalmara, Torego i ich rodziców pozwoliła mi poznać emocje targające postaci w chwili podejmowania ważnych decyzji, a klimat dodał uroku całości. Hipnotyzująca okładka i interesujący tytuł również robią swoje. Jestem zadowolona z przebiegu wydarzeń i zakończenia. Z historii Wilmy i Simona można wyciągnąć dużo cennych lekcji.
Gorąco polecam.

8/10

Za możliwość poznania wspianiałej, wzruszającej historii Wilmy i Simona dziękuję Wytdawnictwu Literackiemu!

Liebster Blog Award


Witam! Wakacje rozpoczęły się pełną parą i nareszcie mam dużo czasu na czytanie książek :) Już na samym początku "do odstrzału" poszły 4 książki, których recenzje niedługo się pojawią, zaś sama lista pozycji jest baaaardzo długa.
Dosyć o czytelniczych podbojach! Zostałam mianowana do Liebster Blog Award przez FunVirtualnaJa i MólKsiążkowy11. Dziękuję za nagrodę! Teraz przejdźmy do pytań i odpowiedzi :)

FunVirtualnaJa:

1. Najlepsza para w książce?
 - O, cho! Skąd mam wiedzieć? xD Tyle ich było...! No cóż, najmilej wspominam kilka: Annę i Abla (Baśniarz), Isobel i Varena (Nevermore), Bradina i Ally (Ostatnia spowiedź), Wynter i Christopher (Trylogia Moorehawke), Jace i Clary (Dary anioła) oraz Willa i Tessę (Diabelskie maszyny)

2. Od jakiego czasu masz bloga?
- Od września 2012 :)

3. Książka którą przeczytałaś kilka razy i masz mało?
- Aż wstyd się przyznać, że nie mam w zwyczaju czytania ulubionych książek po raz drugi... A przynajmniej póki co nie mam czasu, jednak drugi raz z chęcią przeczytałabym Teodozję i węże chaosu.

4. Najlepszy główny bohater książki?
- W moją pamięć szczególnie wrył się Abel dzięki lekturze Baśniarza, ale jest ich mnóstwo i tak naprawdę trudno jest mi się zdecydować.

5. Najładniejsze imię damskie a zarazem męskie?
- Chyba takiego nie mam.

6. Jeden z najlepszych filmów?
- Gdybym miała tylko jeden... Najmilej wspominam Forresta Gumpa, ale oprócz niego jest miliard innych :)

7. Masz rodzeństwo?
- Tak :)

8. Wolisz pisać w pamiętniku czy na blogu?
- Lubię obie te czynności. Pamiętnikowi zwierzam się z codziennych trosk i różnych problemów, a blogosfera pomaga mi poznać ludzi i ich różne punkty widzenia.

9. Twój typ chłopaka/dziewczyny?
- Mmm.... Rozmarzyłam się! A tak na serio - chciałabym, żeby czytał dużo książek, słuchał muzyki takiej jak ja i abyśmy mieli wspólne pasje (oczywiście nie pogardziłabym takim Jace'em albo Willem...)

10. Najbardziej szalona rzecz jaką zrobiłaś?
- Zafarbowałam włosy na różowo o.O (na opakowaniu pisało, że jest to czerwień!)

11. Twoje największe marzenie?
- Jest ich mnóstwo, począwszy od przeprowadzki na wieś aż po ułożenie sobie życia z jakimś molem książkowym, ale w tej chwili... Chyba ponowny wyjazd do Serbii :)


MólKsiążkowy11:

1. Jaki jest twój ulubiony kolor?
- Jeden? Mam kilka :) Zielony, niebieski, czarny i fioletowy.

2. Co skłoniło cię do pisania bloga? 
- Myślę, że chęć poznania zdania innych osób i wyrażenia swojej opinii.

3. Czy masz zwierzątko?
- Tak :)

4. Jak najczęściej spędzasz wolny czas?
- Oczywiście czytam książki :D Jeśli mam kaca książkowego lub wyjątkowo nudną lekturę, to kontynuuję pisanie swojej powieści, rysuję lub robię zdjęcia (a także śpiewam i tańczę po góralsku, ale ciiii)

5. Wyobraź sobie, że występujesz w telewizji i masz wygłosić jakieś ważne przemówienie, co mówisz?
- Z chęcią powiedziałabym co nie co o poziomie czytelnictwa w naszym kraju, zachęciła zrażonych książkami do czytania, lecz mogłabym też przedstawić swój punkt widzenia w sprawie dzisiejszej mody na życie.

6. Jakiego rodzaju muzyki słuchasz? Podaj swojego ulubionego wykonawcę z tej właśnie grupy.
- TYLKO JEDNEGO?! A tak na poważnie - słucham rocka, metalu (częściej nu-metalu) i elektroniki, a najbardziej cenię sobie te oto zespoły: Pink Floyd, Led Zeppelin, Rainbow, Deep Purple, Rammstein, Muse, Anathema, Moderat, Apparat, Archive, System of a Down, Depeche Mode, Serj Tankian, Scorpions i Fair to Midland :)

7. Czy ludzie mają na ciebie duży wpływ?
- Rodzina i przyjaciółki czasami tak, ale jeśli chodzi o opinię innych - biorę ją sobie do serca, lecz jeśli ktoś wyraża ją, aby specjalnie mi ubliżyć, to nie.

8. Jakie są twoje plany na przyszłość? 
- Chciałabym przede wszystkim dobrze się uczyć w liceum, a później... studia. No i pasowałoby zwiedzić jakiś kraj :D 

9. Kto jest twoim wzorem do naśladowania?
- Rodzice. Chciałabym postępować tak jak oni i kierować się przede wszystkim dobrem swoich dzieci.

10. Czy twoim zdaniem łatwiej jest wybaczyć, czy zapomnieć?
- Myślę, że wybaczyć. Jeśli zapomnimy jakąś krzywdę, to ona i tak da o sobie znać w dalekiej przyszłości. Jak wybaczymy, łatwiej będzie wtedy zapomnieć.

11. Masz jakąś umiejętność, której wszyscy ci zazdroszczą?
- A czy wkurzanie ludzi zalicza się do umiejętności? Bo to potrafię najlepiej :D (a przynajmniej tak twierdzą rodzice i brat ^^).  Hm... Naprawdę nie mam pojęcia. Przyjaciółki mówią mi, że jestem dobra z języka polskiego i potrafię nieźle pisać przemówienia, wypracowania i opowiadania. Może śpiew? Musiałabym się kogoś zapytać xD

Ponieważ ogarnia mnie wakacyjny szał i cierpię na brak internetu (jest to jedna z tych cudownych chwil, kiedy mogę dorwać komputer na krótki czas, więc wybaczcie mi, że moje odpowiedzi są takie byle jakie), pragnę zaprosić wszystkich chętnych do zabawy. Nie mianuję 11 osób, ponieważ nie wiem, kto już bawił się w odpowiadanie pytań, a kto nie. Dla chętnych pytania są tutaj:

1. Podaj tytuł książki, która odmieniła Twoje życie i nie może wyjść z Twojej głowy.
2. Czy masz piosenkę, która przypomina Ci dzieciństwo? Jak tak, podaj tytuł.
3. Wyobraź sobie, że możesz władać jednym z czterech żywiołów: wodą, ziemią, ogniem lub powietrzem. Który wybrałbyś/-abyś i dlaczego?
4. Czy masz ulubione miejsce do czytania książek? Jak tak, to jakie?
5. Najzabawniejsze wspomnienie z dzieciństwa?
6. Jesteś bardziej optymistą czy pesymistą? A może realistą?
7. Jakie cechy najbardziej cenisz u ludzi?
8. Czy bierzesz sobie opinię ludzi do serca? Jesteś odporny/-a na krytykę?
9. Jaki jest Twój sposób na dobry humor?
10. Opisz siebie w pięciu słowach.
11. Czym kierujesz się w życiu: sercem czy rozumem?

Bardzo dziękuję za zaproszenie do zabawy :) Miło było mi odpowiedzieć na pytania i zdradzić Wam co nie co o sobie ^^ 
Niestety muszę wracać do swojego świata. Postaram się jak najczęściej zaglądać do blogosfery ;) wybaczcie, że nie komentuję Waszych postów. Jak tylko wrócę do domu i dorwę laptopa nadrobię wszystkie zaległości! 

Pozdrawiam Was!